poniedziałek, 22 maja 2017

35 lat...

Kiedyś moje życie było przewidywalne.
Kiedyś moje życie było zaplanowane.
Było wiadomo, co będzie w tym i następnym roku, oczywiście poza drobnymi niespodziankami losu.
Nie oczekiwałem zbyt wiele od życia i tyle samo od niego otrzymywałem.
Czas płynął, ale bez jakiegoś spektakularnego rozpędu.
Sadziłem, ze tak pozostanie na zawsze.

Wierzyłem, a wszyscy naokoło mi to powtarzali, więc utwierdali mnie w tym, że mam czas.
Na wszystko czas i ze wszystkim jeszcze zdążę.
Matura, studia, dwadziesciakilka lat, a pózniej trzy lata wyrwane z życiorysu.
Osiem, prawie dziewięć lat temu, zaczynałem wszystko od nowa. Od nowa starałem się, uczyłem się, jak mam żyć.
Spychałem możliwości, odmawiałem, chowałem się przed światem, żyjąc po swojemu.
Nie miałem wiele, ale byłem szczęśliwy. Nie potrzebowałem wiele.
Chciałem pisać, publikować, chociażby dla kilku osób. Pracować, rozwijać się, nie zależało mi nigdy na robieniu jakiejś kariery, to nie leżało w mojej naturze.
Zawsze cichy, skryty, na uboczu, chowający się przed wielkim światem i ludźmi.
Moim domem była natura i samotność, muzyka, książki. I zwierzęta.
Nie było sytuacji ekstremalnych, bardzo rzadko i niezwykle mocno je przeżywałem.

W pewnym momencie zapragnąłem żyć inaczej. Pełniej, intensywniej, chaotycznej.
Wydaje mi się, że wiek 30 lat, to była ta granica na rozdrabnianie, smakowanie, powolne przeżywanie, wspominanie, wracanie z takimi samymi emocjami.

6 razy zmieniałem pracę, 4 razy miejsce zamieszkania, poznałem setki ludzi, setki tysięcy sytuacji, zdarzeń, codziennie coś nowego, coś dla mnie pierwszego, codziennie nowe wyzwania, okoliczności, nie było czasu na powolny proces kilkuetapowy. Wszystkie aspekty życia: poznawanie, przeżywanie, rozkoszowanie się, zagłębianie, wtajemniczenie, oswajanie, uczenie, dotykanie, wdychanie, powonienie, nieśmiałe skradanie, obcowanie, przyzwyczajanie się - to wszystko zostało skrócone do maksymalnego, jednego etapu, w którym mieściło się wszystko.
Bo zwyczajnie nie było na to wystarczającej ilości czasu.

To, co kiedyś było ważne, zostało jakby gdzieś na dalszym planie.

Czasami nasze marzenia wydłużają się mozolnie w czasie, a każdego dnia pod nasze nogi spada tysiące innych spraw, na już, na teraz, natychmiast. I każdego dnia ich napływa coraz to więcej.
A nasze marzenia wydłużają się jak guma do żucia.
Podziwiam ludzi, którym udaje się je zrealizować. Pomimo wszystko.
Ja nie mam w sobie aż tyle siły i wytrwałości.
Zmieniają się też priorytety i czego innego chcemy od życia.

Nie mam w głowie tych moich 35 lat. Czuję się na dwadzieścia, dwadziesciapięć lat.
Jasne, gdy patrzę w lustro, to zauważam, że już pierwszej młodości nie jestem, ale psychicznie chyba jakoś nie dojrzałem. Albo dojrzałem w inny sposób, w innym kierunku.
Nie czuję się i nie wyglądam na ten wiek, ale też czasy się zmieniły i nie ma już tak, kiedy nasi rodzice byli w tym wieku.

Teraz wiem, co to znaczy - żyj chwilą- najgłębiej i najpiękniej jak tylko potrafisz.
To, na co kiedyś był czas, już tego nie ma i nigdy nie wróci.
Trzeba mieć zawsze jakis cel, jakieś marzenia i nie wybiegać zbytnio naprzód.

Dawniej nie było rownież takiego przesytu, dlatego zwracało się uwagę, inaczej przeżywało, zapamiętywało, dostrzegało. Teraz tak wiele rzeczy umyka nam sprzed oczu.
Sztuką jest potrafić dostrzec i wybrać te właściwe.
Prawdziwą sztuką...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

Za późno - o czasie i nowym wierszu

Nie ma czasu nawet na podsumowanie, zamykając kolejne rozdziały w życiu. Po prostu przeskakuje się w biegu, czasem prześlizguje tak niezauw...