środa, 21 maja 2014

Rehabilitacja Duszy

Przez ostatnie 15 lat spotkałem wiele osób na swojej drodze. Osób, które były mi przychylne, które mnie wspierały, które podtrzymywały na duchu, które wierzyły we mnie i były przy mnie. Ze mną.
Niektóre z tych osób pojawiło się tylko na chwile w moim życiu. Inne zostały na dłużej, a co poniektórzy, są ze mną do dziś.
15 lat...
Początki mojego pisania były cudowne. Były niewinne, niczym nie skażone. Lekkie, jak letni wiatr, przynoszący wytchnienie. Zwiewne, jak babie lato, ciepłe i kojące zmysły. Jasne, jak słońce, w oczekiwaniu na więcej. Niestrudzone, silne i nie popsute niczyją ingerencją.
Pamiętam, jak pisałem latem 1999 roku " Niespełnione marzenia". To był inny czas. Taki trochę wyimaginowany. Całkowicie dziewiczy i czysty jak kryształ.
Pomimo, że więcej piszę poezji i z tego jestem bardziej znany, to jednak zawsze proza była dla mnie ważniejsza.
Pozostało to jeszcze we mnie przy pisaniu "Zagubionego Szczęścia" , choć pojawiły się już pierwsze mało zauważalne rysy. Było to w 2001 roku.
Rok później pierwszy zbiór opowiadań "Finezje" i pierwsza korekta tego, z czego nie byłem po czasie zadowolony.
Pracowałem coraz więcej, pisząc każdego dnia w rożnych formach przekazu.
Ta intensywność, stawianie sobie coraz to wyższych poprzeczek i próba dojścia do perfekcjonizmu, okazała sie dla mnie zgubna.
Rok 2003 i zbiór felietonów "Myśli Zebrane" były dla mnie pewnego rodzaju odskocznią. Jednakże od tego roku zaczęło już coś zgrzytać, coś męczyć, coś ciążyć. I to pierwsze wyczekiwanie na wiosnę po zbyt długotrwałej zimie.
Szedłem jeszcze, odnajdując w sobie inne rodzaje inspiracji, eksperymentując, stałe podnosząc i tak już wysoko ustawioną poprzeczkę.
Powstały "Kwiaty Karminu" w 2004, lekko już kulejąc.
Nie chciałem się poddać. Wiedziałem, że muszę jeszcze coś napisać. Coś dokończyć.
Kiedy powstawała " Trauma", dałem z siebie wszystko, co pozostało jeszcze. Igrałem z ogniem, nie słuchając głosu, który ostrzegał, że to mnie może wypalić. Zabić twórczo.
Byłem świadomy, że po tym, wszystko może się skończyć. Chciałem tego.
Była też w tym jakaś satysfakcja z tej autodestrukcji.
Ukończyłem "Traumę" i upadłem.
Obiecywałem sobie urlop od dwóch lat. Czułem, że coś nie jest tak, skoro to mnie dobija, a nie wzmacnia. Skoro jest jeszcze satysfakcja, ale autodestrukcyjna. Skoro marnieje, wymagając od siebie więcej i więcej, dążąc na ślepo do perfekcji.
Minęło 9 lat od tego czasu.
W 2006 zacząłem pisać monodramy, których nie ukończyłem. Zbiór felietonów " Myśli Zebrane 2" poszły do kosza, choć miałem gotowy materiał. W 2009 zacząłem prace nad nową książką " Taka miłość" i 1/3 materiału odłożyłem na bok.
To były wszystkie próby wskrzeszenia, zbyt szybkiego i pośpiesznego podniesienia się, na co nie byłem gotowy.
Rehabilitacja duszy trwała 9 lat.
W tym czasie powstały 2 tomiki poezji, które zapewniały mi minimum spełnienia i nie męczyły zanadto.
Po czasie hibernacji, jak to nazwał trafnie mój znajomy, budzę się, a może raczej coś we mnie budzi się i odradza na nowo do życia.
9 lat. 
Widocznie taki czas był mi potrzebny,ale czuje, że nie jestem jeszcze w pełni gotowy, w pełni zdrowy i funkcjonalny. Teraz czas na małe kroczki. Powolutku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

Za późno - o czasie i nowym wierszu

Nie ma czasu nawet na podsumowanie, zamykając kolejne rozdziały w życiu. Po prostu przeskakuje się w biegu, czasem prześlizguje tak niezauw...